piątek, marca 25

Się zrobi, się wydaje















Witajcie w świecie dorosłych mówiących do dzieci, gdzie bezosobowe zdania powiewają na wietrze niczym flagi, by przypadkiem owo małe istnienie SIĘ NIE POCZUŁO do bycia indywiduum. 

Reprezentant uśrednionej masy. 
Mały bezmyślny pasażer, który dokoptował się na gapę i nie wie dokąd jedzie, ale coś go pcha, więc się porusza mimochodem do przodu. 

Nie wiem skąd to poirytowanie, gdy w Rossmanie czekając w kolejce, widzę dziewczynkę, która chce soczek i która soczku nie dostaje, bo ma taki podobno w domu, więc ona płacze, ale ten płacz taki odegrany, że się nie zanosi, tylko łzy spływają, a ona może bez zająknięcia wymówić, że ona chce, że ona chce. 

I mama ją wyprowadza ze sklepu, żeby już nie irytowała. 

Ja wychodzę po chwili, a one przed czekają na tatę, który czeka w kolejce jeszcze w. 

Patrzę na tę młodą indywidualną twarz i chcę dostrzec jakąś iskrę życia. 

I jeszcze bardziej się irytuję. 

Bo widzę taką kupę komórek ludzkich, którą okrywa powłoka skórna i trochę warstw ubrań.  

I ta cała masa chodzi wte i wewte, a raczej się wlecze, przelewa, osiąga poziom zblazowania jakiego jeszcze chyba nie dane mi było uświadczyć. 

I te oczy jak u zombie. 

I ta mina, taka mina, że no nie mogę. 
Mam ochotę podejść i trzasnąć, wstrząsnąć, odwrócić do góry nogami, krzyknąć, ryknać: gdzie tu jest życie do cholery?! 

Może wtedy by zaczęła płakać, ale tak prawdziwie, że by oddechu nie mogła złapać i stawiałaby kroki konkretnie odtąd-dotąd, bez galaretowatego "pomiędzy". 

Strasznie mi głupio, że brakuje mi prawdziwości, i że szukam jej u tych, u których jeszcze jest szansa ją spotkać, a tam odbijam się od przezroczystych źrenic.

Przykro mi, że wieje nudą na kilometr dla takiego indywiduum, że kamyk to jest scenografia chodnika, niezauważony punkt. 
I nieba się nie zauważa. 

Zauważa się słodycze w sklepie, bo trudno je przeoczyć, skoro ktoś świadomie układa je co do milimetra tak, żebyś potknął się o nie systemem wzrokowym. 

Zresztą co to jest za zauważanie jak już nie istnieje coś takiego jak wewnętrzne skupienie. 

Dziś jestem wściekła, chociaż nie mam okresu. 

Nie chcę świata małych zombie. 

Nie chcę lekarzy, którzy mówią mi z uśmiechem na ustach o trupkach przy porodzie. 

Nie chcę lekarzy, którzy nie słuchają, tylko napierdalają wyuczonymi regułkami.

Nie chcę ludzi, którzy traktują mnie jak case study. 

Nie chcę musieć oglądać nawet jak nie chcę kolorowych reklam, które ryją mózg. 

Chcę urodzić.
Sama.
Ja.
Ona.
Macica.
On.
I pies. 

I tyle na temat nie-wiadomo-którego-tygodnia-ciąży. 

Podpisano: Nomatka

PS I się nie będzie leczyć wódką. Bo się jest w ciąży. I co najwyżej można sobie zjeść banana.
I się patrzeć, jak oni piją.



1 komentarz: