wtorek, stycznia 26

Statystycznie rzecz biorąc, nie istnieję.



Ciasno. 

Jakiś bałwan przyklejony do szyby. Pozostałość grudniowej gorączki wigilijnej nocy. Nie wiem jak wtedy, ale teraz drażni, swoją nijakością, zupełnie jak ta chlapa po drugiej stronie drzwi. Drażni. 

Coś dzwoni. 5 minut. 10 minut. 20 minut. Ciągle. Próbujesz nie słyszeć.  

Wszystko w mdłym zielonym odcieniu. Płytki, kontakty, ściany, zegar, blat, wyjście ewakuacyjne, nawet rośliny są kurwa zielone.

"Nie ma numerków już." 

Pierwszy łyk słodkiego świństwa zakleja mi gardło. 

"Jest bardzo dużo chorych". 

Przyszłam i już od progu czuję się chora. 

Zwłaszcza, że przyjmuję taką dawkę cukru, jakiej nie przyjmowałam od roku. Zastanawiam się jak plemię Yequana radzi sobie z cukrzycą ciążową. Czy u nich istnieje w ogóle takie słowo jak cukrzyca? 

"O jezu, o jezu, o jezu, o jezu, oh, oh, oh, oh", słyszę sapanie nad lewym uchem, a po chwili nie podnosząc wzroku czuję zapach starości. Który w połączeniu z kolejnym słodkim łykiem i tym zielonym glutowatym kolorem sprawia, że czuję lekki zawrót głowy. 

"Bardzo mi przykro, że jest tylu chorych". 

No, mnie też. Słyszałam ostatnio, że podczas strajku lekarzy gdzieś na zachodzie liczba zgonów drastycznie zmalała. 

Sapanie jak podczas jakiegoś nieudolnego stosunku przenosi się na prawo. Staram się nie oddychać. 

"Przyjmuje od 8, ale nie ma numerków do żadnego internisty. Trzeba przyjść i pytać ewentualnie", słyszę po raz pięćdziesiąty. 
I zastanawiam się nad tym czy ci wszyscy ludzie rzeczywiście przyjdą się pytać i jeśli tak, gdzie oni się pomieszczą i czy lekarz pójdzie w ogóle do domu czy zostanie wzięty jako zakładnik przez ten bardzo chory i bardzo zdeterminowany tłum. 
Jedna pani chodzi i płacze. Od drzwi do drzwi, bo przyjął kogoś a ten ktoś był po niej, a ona nie dostała numerka, posypią się skargi na piśmie, słowne już się sypią. Chyba osiąga to, co chciała, bo nagle znika stukot jej obcasów i zaczerwienione oczy.
Wyobrażam sobie okupowany budynek i widzę kątem oka, że śmietniki też są zielone (sic!).


"Tam mocz podpisany trzeba zostawić."
"Trzeba podpisać?!"
"Noo."
Emocje sięgają zenitu.

Na koniec jeszcze o początku.

Byłam czwarta w kolejce. Po mnie przyszła Kobieta, dzierżąca glukozę w dłoni, saszetka z dużym, nie dającym się nie zauważyć napisem GLUKOZA. W ciąży tak jak ja. I ja też mam glukozę, w torebce. Opiera się o ścianę, eksponuje swój pokaźny brzuch. Starszy Pan siedzący obok mnie wstaje i ustępuje miejsca, a ja czuję presję spojrzenia "dlaczego to nie ja ustąpiłam?" 


Wytrzymuję to spojrzenie. Przecież skoro po mnie nie widać to fakt, że kończę właśnie siódmy miesiąc zupełnie nic nie znaczy.

Kobieta nie chce usiąść. Kolejka idzie zgodnie z rytmem. 

Przychodzi czas na Starszego Pana, rzuca się w drzwi i zderza się w nich z Kobietą. Widać jedno ustąpienie miejsca nie jest równoznaczne z drugim ustąpieniem. 

Kobieta wraca pod ścianę z miną nietęgą. By nie powiedzieć, że zabija spojrzeniem. Czekam na rozwój sytuacji. Starszy Pan po chwili wychodzi. Wzrok pada na mnie. A z ust oskarżycielskie: proszę, proszę, JA tu sobie poczekam. 

Wstaję spokojnie, wyjmuję glukozę z torebki i z uśmiechem na twarzy mówię, że ja też tu sobie poczekam, najbliższe dwie godziny. 

Karty odkryte. Jedziemy na tym samym wózku. Ale wszystko zależy przecież od nastawienia. 

Wcale nie żałuję, że nie ma u mnie widocznych oznak. I tak bym ich nie wykorzystywała. I choć przy setnym odpowiadaniu na pytanie "czy ja robię performance?" tracę na chwilę cierpliwość, cieszę się moja Droga, że jesteśmy takie enigmatyczne. 

Wybił 31 tydzień. 

"Oddychaj", przypominam sobie powtarzane jak mantra słowa instruktorki jogi. Biorę głęboki oddech. Ślina napływa mi do ust. Łatwo powiedzieć, oddychaj, myślę sobie. Ona chyba nie chodzi do przychodni. 

No właśnie, bo w sumie po co?
 

Podpisano: Nomatka
 

PS Jak kobieta w ciąży nie wyglądam, ale jak narkomanka już owszem.
PS2 Właśnie zaczęły się ferie, to wszystko wyjaśnia, a na pewno wyjaśnia ten brak numerków.
PS3 Pielęgniarka między pobraniami dzwoni. "No niech Pan przyjedzie później. No, tak. Bo przyszło ciężarnych od metra. No pewnie, niech się rozmnażają.


Amen.


2 komentarze:

  1. Uroków od metra. W ciąży miałam wrażenie, że ciągle jestem u lekarza. I tak się zmęczyłam, że nawet porodu nie pamiętam. No dobra pamiętam, ale w sumie patrząc z perspektywy, to było całkiem rozrywkowo. Porody w ogóle sa super, czasem dostajesz narkotyki. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dostałaś narkotyki podczas swojego? ;) Bo jesteś pierwszą osobą, od której słyszę zestawienie słowa poród ze słowem rozrywkowo. W statystykach króluje: ból do porzygania, męki, traumy, a i teksty kierowane w stronę męską: "już nie urodzę Ci więcej dzieci", albo "zejdź mi z oczu".
      Chociaż ja jakoś intuicyjnie czuję, że to będzie przygoda, na pewno niezapomniana, na pewno okraszona emocjami, bólem i radością, czyli krótko rzecz ujmując - taka życiowa. :)

      Usuń