Bywają takie dni, kiedy nawet ciąża Ci powszednieje. Wszystko powoli staje się znane i zanika powiew początkowej świeżości i ekscytacji.
Znane już są opinie i reakcje ludzi dookoła. Uspokoili się,
ochłonęli. Żyją swoim życiem. Pozostają tylko sporadyczne pytania: jak się
czujesz? Choć w głębi duszy wiesz, że one nie są kierowane do Ciebie, bo jak
nie byłaś w ciąży to nikogo nie obchodził Twój stan ducha i ciała, ale
odpowiadasz z rozpędu „dobrze, dziękuję, no bez zmian w sumie, tak jak
ostatnio”.
To tak jak w życiu, wszyscy robią wielkie halo, gdy się
rodzisz, trochę mniej i innych ludzi
gdy
odchodzisz, a to, co pomiędzy, to już mało atrakcyjne.
I taki właśnie teraz jest czas, ta połowa ciąży. Mało
atrakcyjny.
Snujesz się z kąta w kąt. Zaglądasz do szafek, do lodówki,
jakby z nich miał nagle wyskoczyć sposób na życie albo nawet Twoje dziecko.
Cisza. Trzeba kupić nerkowce, bo się kończą.
Zdążyłaś doskonale poznać smak koktajlu bananowego wędrującego
w obie strony Twojego przełyku (żeby tylko koktajlu). Ale i ta dolegliwość już
tak nie dokucza. Ba, nawet kolki ustały.
Coś tu chyba nie gra.
Brzuch jakby się zatrzymał w miejscu. Mało widoczny, chociaż
trochę tak, ale nie rośnie.
Może i ona uznała, że teraz powiało nudą? Bo nawet ruszać
się za bardzo nie chce. Wcześniej to atakowała dziarsko parę razy dziennie, do
muzyki, do ciszy, na dworze i w domu. A teraz cisza.
Pukam co jakiś czas, mówię „No pokaż, że żyjesz, dla mamu…
(to słowo jakoś nie przechodzi mi przez gardło)”.
Ale nie. Nie pokaże. To taki bunt wewnętrzny.
I co ja mam zrobić? No ładnie, dziecko jeszcze się nie
urodziło, a już się buntuje. Czy ktoś opisywał w psychologii co robić w
przypadku buntu prenatalnego?! Halo, nic nie mogę znaleźć!
Nie mogę uciec przed tym stanem, bo nie ucieknę daleko
(zadyszka ciążowa), a w głąb siebie też nie za bardzo mogę, bo nie jestem tam
już sama.
Więc skupiam się na czymś innym. Piję herbatę. Zajmuję
myśli. I łapię się na tym, że znów bezwiednie dotykam piłki pod pępkiem i w
myślach wizualizuję sobie kopnięcie.
No dobrze, ja rozumiem, że można mieć humory, ale zaczynam
się martwić, mija jeden dzień i nadal nic!
Życie przebiega od tych znaczących momentów do tych bardziej
znaczących i jeszcze innych znaczących. A to, co pomiędzy, co znaczy „najmniej”,
co z tym? Tym „tu i teraz”. Jak się tu fascynować, jak tak łatwo się
przyzwyczajamy?
I tak się czuję teraz, że mogłabym w ciąży i pięć lat
chodzić i by mnie to nie ruszało. A
zostały tylko 4 miesiące i koniec.
Trudno mi sobie to wyobrazić, że to tylko tyle, i że ten
brzuch, że urośnie. No bo nie rośnie!
Zapada zmrok, wysnuta za wszystkie czasy i lekko już
poddenerwowana kładę się i mówię: „Może Ty spróbujesz? Bo ja już nie wiem, czy
jestem w ciąży czy nie jestem, czy coś się dzieje, czy ona się obraziła, czy o
co chodzi”.
Trochę bez nadziei odsłaniam brzuch. A tata tego żyjątka w
środku przykłada głowę i mówi prosto do nie-mojego ucha: „No weź się poruszaj.
Dla mamusi”.
Mija pięć sekund.
Kopnięcie.
Zastygam z pełnym irytacji „aha!” na ustach i mówię na głos
z przekąsem: No tak, córeczka tatusia. Ostentacyjnie obracam się niby obrażona
na drugi bok i nie odzywam się już do nich dwojga, wzdycham po cichu a w głowie
myślę sobie „jak dobrze” i zasypiam.
Bo życie ma sens.
I to taki, jaki mu nadamy.
Nic ponadto.
Podpisano: Nomatka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz