Chcesz spać
ze swoim dzieckiem w łóżku?
Chcesz je
wszędzie ze sobą nosić?
Nie chcesz
mieć wózka?
Oszalałaś?!
Przecież
jak tak będziesz robić, to Twoje dziecko nie nauczy się samodzielności. Będzie
wiecznie na Tobie uwieszone. Zrobisz mu krzywdę. Weź się zastanów.
Zastanawiałam
się nad tym nie raz. Obserwowałam dzieci w licznych rodzinach, w których
pracowałam. I intuicyjnie czułam jakiś zgrzyt z tymi hasłami.
I trafiłam na
książkę "W głębi kontinuum", która okazała się brakującym elementem
układanki.
Utwierdziła
mnie w przekonaniu, żeby w najbliższym czasie skutecznie ogłuchnąć na uwagi
wszystkich wokół, którzy "wiedzą lepiej" i zdać się na swój
wewnętrzny głos.
Co się
dzieje w naszych cywilizowanych społecznościach?
Odkładasz
dziecko do łóżeczka, czasem zostawiasz jak płacze, bo przecież jak będziesz
reagować na każde zapłakanie to je nauczysz, żeby Cię wykorzystywało.
Wozisz w
wózku zawinięte tak szczelnie, żeby przypadkiem nie mogło ruszyć palcem rączki,
i mogło widzieć jedynie kawałek błękitnego nieba (uważam, że obserwowanie nieba
jest czymś fascynującym, ale nie wiem, czy jako mała istotka nie wolałabym najpierw
poznać tego, co jest bliżej mnie, dookoła).
Zakładasz tzw. łapki-niedrapki,
żeby nie poraniło sobie twarzy, pozbawiając je tym samym dwóch z trzech źródeł
percepcji świata jakimi dysponuje na początku.
I wykonujesz różne inne dziwne
zabiegi, które mają służyć wygodzie Twojej i przede wszystkim temu, żeby
hierarchia rodzic-władca, dziecko-posłuszne nie została zachwiana. I żeby
dziecko przypadkiem nie zaczęło Tobą dyrygować.
Po czym
odcinasz się od całego świata i skupiasz wyłącznie na dziecku, gadając do niego
nieustannie zmienionym przesłodzonym głosikiem (nie łączy się Wam ten głos z
późniejszymi problemami logopedycznymi dziecka?). Gdyby ktoś do mnie mówił cały
czas: a ciu ciu, cio ty tu maś, jejciu, jakie piękne oćka, no taaak -
podejrzewam, że z chłonnym umysłem małego dziecka przyjęłabym po prostu, że tak
brzmi ten język i robiłabym wszystko, żeby nauczyć się go jak najlepiej
imitować. Co większość dzieci właśnie z powodzeniem uskutecznia spotykając się
z niezrozumieniem.
- Kochanie,
nie mówi się psitul, tylko przytul. PRZY-TUL.
- Tak mamo?
Od kiedy?
I taki
odcięty od świata poświęcasz całą uwagę dziecku, opowiadasz wszystkim dookoła
jak bardzo się poświęcasz i narzekasz jakie to ciężkie, to wychowanie dzieci.
Zaczynasz robić się męczący dla siebie, dla otoczenia, ale przede wszystkim dla
własnego dziecka. O, dla niego właśnie najbardziej.
Ono
oczekuje wszak od Ciebie, że będziesz dalej zajmował się swoimi wcześniejszymi
czynnościami, obowiązkami. Że będziesz obcował z ludźmi na swoim poziomie
intelektualnym, z którymi będziesz mógł prowadzić normalne konwersacje.
Dziecko
pragnie uczyć się wszystkiego, co je otacza. Kiedy otaczasz je tylko Ty, z dnia
na dzień w coraz większej frustracji, i ściany za łóżeczkiem, skrawek nieba
widoczny z wózka i do tego masa kolorowych wiszących i często grających
karuzelek, od których można się nabawić mdłości (włącz sobie muzykę nawet z
ulubionej reklamy i słuchaj jej w kółko przez np. godzinę, i co? nadal taka
fajna?), dziecko również popada w frustrację i zaczyna robić się nieznośne. Nie
potrafi zakomunikować Tobie, żebyś się wziął/wzięła i zaczął/zaczęła normalnie
żyć.
To czego
oczekuje niemowlę?
Oczekuje
bycia w centrum życia, owszem. Ale centrum życia aktywnej osoby, z którą będzie
mogło przebywać w stałym kontakcie fizycznym (noszenie w chuście wydaje się być
idealnym rozwiązaniem). Dziecko w bliskości z rodzicem może oddać się spokojnej
obserwacji. Od czasu do czasu jedynie wchodząc w jakąś interakcję z dorosłym.
Ale przede
wszystkim mogąc uczyć się różnych działań, interakcji, całego otoczenia,
funkcjonowania w społeczności.
"Jeśli
to przemożne pragnienie zakłócisz - patrząc pytająco na dziecko, które pytająco
patrzy na ciebie - budzi się w maleństwie ogromną frustrację i paraliżuje
psychikę. Oczekiwanie dziecka zostaje oszukane, chce ono bowiem być czymś
marginalnym w stosunku do silnej zajętej swoimi sprawami osoby zajmującej
centralną pozycję, a tymczasem widzi ją wygłodniają emocjonalnie, służalczą,
spodziewającą się jego akceptacji. Dziecko będzie nadawać coraz mocniejsze
sygnały, ale nie po to, żeby skupić na sobie więcej uwagi. Domaga się
zapewnienia mu odpowiedniego rodzaju doświadczenia."
A my
błędnie interpretujemy wysyłane przez dziecko sygnały, wzdychając jaka z nim
jest udręka i jak ciężko mu dogodzić.
Weźmy się
skupmy na sobie i na tym, żeby stać się atrakcyjnym dla siebie i dla dziecka.
Żeby być szczerym z samym sobą.
Zajęcie się sobą nie oznacza, że zawsze
będziemy tryskać energią i pozytywnością, ale nie tego oczekuje od nas dziecko.
Ono oczekuje od nas autentyczności i tego, żebyśmy czuli się sami ze sobą
dobrze.
Ja to widzę
jak relację z partnerem. Gdy jeden partner jest ślepo zapatrzony w drugiego i
jest na każde jego zawołanie, ten drugi zacznie się w końcu denerwować i
nudzić. "Nie masz swojego życia? Nie masz już nic ciekawego do pokazania?
To lepiej z tym skończmy."
Tylko
dziecko nie może z tym skończyć, o tyle jest w trudniejszej sytuacji, że zależy
od nas i jeszcze trochę czasu będzie zależeć, więc weźmy się zastanówmy, czyje
my spełniamy oczekiwania: dziecka, swoje czy całego społeczeństwa?
"Co
ona może wiedzieć, zobaczy jak się urodzi, wtedy pogadamy."
No jasne,
zobaczę, ja tylko mogę mówić o swojej intuicji i obserwacjach, które prowadzę w
innych rodzinach. A jak zdarzy się, że mimo tej wiedzy i tej intuicji wpadnę w
schematy przekazywane z pokolenia na pokolenie to niech ktoś przyjdzie i mnie
jebnie patelnią w głowę. Pozwalam.
Z
obserwacji autorki dotyczących ogólnej filozofii życia u nas i u plemienia
Yequana pięknego naocznego przykładu doświadczyła, kiedy ona, wraz z dwójką
Włochów i siedemnastoma Indianami, przeprawiała się przez rzekę łodzią-dłubanką.
By ominąć
wodospad musieli przeciągnąć łódź pół mili po kamieniach. Nauczeni wcześniejszym
doświadczeniem Włosi i Jean wiedzieli, że nie będzie łatwo, co zadziałało na
nich bardzo przygnębiająco. Cali poranieni mozolnie posuwali się do przodu.
Jean poprosiła o minutę przerwy i wdrapała się na skałę, z której chciała
sfotografować całą sytuację. Ta zmiana perspektywy sprawiła, że dostrzegła
ciekawe zjawisko. Dwóch Włochów - pochmurnych, przeklinających, spiętych,
doprowadzonych do granic cierpliwości. I Indian, którzy traktowali całą
sytuację jako świetną zabawę, bawiły ich momenty, kiedy łódź wymykała się spod
kontroli i przygważdżała któregoś z nich. Ten, który ulegał zakleszczeniu, po
uwolnieniu i złapaniu oddechu śmiał się najgłośniej.
Wszyscy wykonywali tę samą
pracę, doświadczali fizycznego bólu. Cała różnica tkwiła jednak w podejściu. My
zostaliśmy przez naszą kulturę ukształtowani tak, że tego typu sytuacje
klasyfikujemy jako te przysparzające złego samopoczucia. I do głowy nam nie
przyjdzie, że może istnieć jakaś inna możliwość. Śmiech?
Impossible.
Podobnie
jak Indianie, którym do głowy nie przyszło, że można by czuć się sfrustrowanym i
spiętym.
A propos
języka, który kształtuje naszą rzeczywistość.
W języku
Yequana nie istnieje pojęcie pracy. Są hasła, które określają konkretne
czynności, ale brak ogólnego terminu kategoryzującego je jako praca. A to
skutkuje tym, że każda czynność, jakiej się oddają, traktują z równą
przyjemnością, co dla nas, obserwatorów z zewnątrz, może się wydawać całkiem
irracjonalne.
By nie
streszczać całej książki, a byłabym skłonna, bo w zasadzie każda kolejna
historia wydaje mi się na wagę złota, napomknę jeszcze tylko o jednej.
Przyjrzyjmy
się co dzieje się w momencie porodu.
"Noworodek,
który wychodzi na świat, dopiero co doświadczywszy całej serii oczekiwań i ich
spełnień, jakie miały miejsce w macicy, spodziewa się lub - dokładniej mówiąc -
jest pewien, że jego kolejne wymagania również zostaną spełnione".
Dziecko
przechodzi z żywego środowiska wewnątrz ciała matki do częściowo tylko żywego
otoczenia na zewnątrz. Otoczone w dużej mierze przez pozbawione życia obce
powietrze. Dziesiątki milionów pokoleń je do tego przygotowało. Oczekuje, że
zostanie wzięte w ramiona, jego wrodzony instynkt podpowiada mu, że właśnie tam
jest jego miejsce.
Poczucie
czasu u dziecka i tego, jak się sprawy mają, znacznie różni się od tego postrzegania, które
wykształtuje się w okresie późniejszym.
Na tym etapie dziecko jest w stanie jedynie określić,
czy czuje się w porządku czy nie. Nie pojawia się u niego coś takiego jak nadzieja
na poprawę sytuacji. Nie jest świadome, że jeśli mama zostawia je na chwilę,
zaraz wróci. Dla niego jest to ostateczne, sytuacja nie do zniesienia.
Niemowlę
słyszy swój płacz, jednak nie wie, co on oznacza. Jedyne co czuje, to że płacz
ma spowodować poprawę sytuacji. Jeśli jednak tak się nie dzieje i niemowlę
płacze zbyt długo pozostawione same sobie, przechodzi w stan całkowitej
rozpaczy, pozbawionej i czasu i nadziei. W momencie kiedy matka powraca, dziecko
znów czuje się dobrze i nie pamięta, że płakało.
Zatem w
takiej sytuacji opuszczenia dla niemowlaka nic innego nie jest możliwe do zaakceptowania.
Wszystko skupia się wokół niezaspokojonej potrzeby. Bowiem jest to potrzeba
oczekiwana, "a żadne z doświadczeń przodków dziecka w procesie ewolucji
nie przygotowało je na to, że będzie zostawione samo, we śnie lub na jawie, a
tym bardziej, że zostanie pozostawione, kiedy płacze".
Warto to
uwzględnić już od samego początku, kiedy dziecko przychodzi na świat. Kontakt z
matką zaraz po porodzie to nie fanaberia, to natura. Której my, wynaturzeńcy,
coraz mniej swojej uwagi poświęcamy.
O skutkach
długofalowych i całożyciowych wynikających z niezaspokojenia pierwotnych
potrzeb poczytacie więcej w samej książce.
Ja
tymczasem zapraszam Was do komentowania.
A sama lecę
pakować walizy. Bo wybieramy się do dżungli. Na razie mentalnie, ale na liście
obowiązkowych wyjazdów po lekturze "W głębi kontinuum", te rejony wskoczyły do
pierwszej trójki.
I
oczywiście nie walizy, bo przecież gdzie do dżungli z walizami.
Plecak. I
chusta.
I nagle okazuje się, że wiele do życia nie potrzeba.
Ciepło!
Podpisano:
Nomatka
A tu, jeśli wolicie wersję elektroniczną od papierowej, znajdziecie całą książkę. :)
Dzięki za książkę. Próbuję wrzucić małego w chustę, ale niestety bez warsztatów mi się to nie uda- mały protestuje, za to lubi inne metody noszenia.
OdpowiedzUsuń34 yr old Marketing Assistant Douglas Jesteco, hailing from Winona enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Painting. Took a trip to Tsingy de Bemaraha Strict Nature Reserve and drives a Ferrari 625 TRC Spider. polaczone z
OdpowiedzUsuń