wtorek, lutego 2

Perfekcyjna Pani Domu


Słyszałam o takim zjawisku. 

Ba, chyba nawet zdarzyło mi się je w życiu zobaczyć. Ale więcej słyszałam niż widziałam. 

Wyobrażałam sobie, że do takiej PPD jak wpadniesz z niespodziewaną wizytą o niespodziewanej porze (np. 10:50; 12:06; 20:22 itp.), przywita Cię pyszną, „dopiero co” zaparzoną kawą, świeżo upieczonym ciastem, a w wypachnionym kiblu – w którym podetrzesz tyłek równie wypachnionym papierem toaletowym, umyjesz ręce mydłem tylko dla gości i wytrzesz je ręcznikiem tylko dla gości – jeśli zamarzy Ci się wejść na lśniącą muszlę i przejechać palcem po najwyżej zawieszonej półce – nie znajdziesz na niej grama kurzu. 

Nigdy do miana PPD nie pretendowałam i pretendować nie zamierzam. 

Ale organizowaliśmy koncert u znajomego w domu i trzeba było zrobić coś do jedzenia. A ja przecież kocham gotować. Więc ochoczo zaproponowałam, że ja, JA się tym zajmę. Zrobię ciasto bananowe, czekoladowe, tort i różne ciasteczka, ciastuńka, ciasteczątka. 

Od małego uwielbiałam programy kulinarne, w których wszystkie składniki są przygotowane w ładnych miseczkach, dzbanuszkach, miareczkach, bez opakowań, bez etykiet, wszystko takie czyste, samo jedzenie, w odmierzonych uprzednio proporcjach. Stoi w rządku i czeka grzecznie na dodanie do dużej michy, na roztopienie w garnuszku albo zblendowanie w blenderze. Tak sobie leży i czeka. A Ty włączasz ulubioną muzykę i po prostu mieszasz, mieszasz, mieszasz, aż się wymieszają. Możesz mieć na sobie ładny fartuszek, ale nie jest to konieczne. Przelewasz, pieczesz, pachnie, wyciągasz, stygnie i generalnie dobrze wygląda. Tak jak Ty w tym fartuszku albo bez. Kuchnię przygotowałam do gotowania – oczyściłam wszystkie blaty, wszystkie naczynia pozmywałam. Stworzyłam warunki idealne. 

Po ich stworzeniu okazało się, że czas trochę jakby się skurczył i już nie ma go na przygotowanie tych wszystkich naczyń i odmierzanie proporcji. Trzeba się skupić na tym, ile w ogóle jest blach i na tym, żeby piekarnik nie miał pustych przebiegów, i żeby jak jedno się będzie piekło, to robić drugie, żeby to z tamtym się dopiekało i wtedy trzecie, a w międzyczasie wyjmować, przekładać, wynosić, i myć naczynia, bo jest ich deficyt i łyżeczki kończą się ZA szybko. Wpadłam w wir, z rozwianym włosem wsypywałam i rozsypywałam mąkę, namaczałam daktyle, lałam miód, orientowałam się w trakcie, że brakuje oleju, wysyłałam Nomadka do sklepu, po olej, sama biegałam do sklepu, bo jeszcze papier do pieczenia (jak mogłam zapomnieć?!). 

W krótkim przebłysku świadomości omiotłam wzrokiem kuchenną przestrzeń i poczułam się jak na filmach, w których czwórka dzieci pomaga mamie robić obiad. Nie jedno dziecko. I to w dodatku jedno w brzuchu. 

Miód oblepiał słoik wewnątrz i na zewnątrz i oblepiał też blat i łyżki, całe, łącznie z uchwytami. Z piekarnika dobywał się nie do końca przyjemny zapach, a szklanka wykorzystana do odmierzania mąki, mleka sojowego, wody, oleju i płatków owsianych była z kolei oblepiona wszystkimi wymienionymi, których co rusz na jej dnie przybywało, podobnie jak we wnętrzu garnka – w akcie desperacji i nieodpartego wrażenia, że do każdego z wypieków używam tych samych produktów, tylko w zmiennych proporcjach, zdecydowałam się na użycie jednego gara. 

Nie wiem już czy punkt kulminacyjny nastąpił wtedy kiedy przypaliłam spód biszkoptu, czy wtedy kiedy upiekłam ciasto tak kruche, że nie dało się go przekroić, nie wspominając o przełożeniu kremem, czy wtedy, kiedy z braku miejsca na jakiejkolwiek powierzchni klęczeliśmy we dwójkę z rozłożonymi na podłodze gazetami próbując jednak przekroić to ciasto, czy wtedy kiedy po całym dniu smakowania wszystkiego nagle dopadła mnie przypadłość ciężarnych i przestałam odczuwać słodki smak i wszystko wydało mi się okropnie gorzkie, co, gdybym nie została powstrzymana, skończyłoby się śmiercią moich wypieków w odpadach zmieszanych i rzeczywiście gorzkimi łzami. 

Jedno wiem na pewno moja Droga. Masz szczęście, że przez najbliższe miesiące będziesz piła jedynie moje mleko. 

A w tym czasie cóż, może zdarzy się kolejny cud w moim życiu i stanę się Masterchefem, bo na razie inne określenie niż Master of Kitchen Disaster nie przychodzi mi do głowy.

Podpisano: Nomatka 

PS Koncert się udał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz